Menu

Polecamy strony

Wyszukiwanie

Wstęp

Ks. Bukowiński, Karaganda lata 50. Ze zbiorów parafian Księży Marianów z Karagandy

WSTĘP

Miejsce i czasy, w których żył ksiądz Władysław Bukowiński wymagają kilku słów objaśnienia. Urodził się 22 grudnia 1904 roku wg „starego stylu” (5 stycznia 1905) w Berdyczowie, na Podolu, który to rejon leży obecnie na terenie państwa Ukrainy. Ziemia ta przed zaborami wchodziła w skład Rzeczypospolitej, a wyniku nowego podziału po-litycznego weszła po 1921 roku w skład komunistycznej Rosji, znanej jako Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Komunistyczne władze rozpoczęły walkę z religią, a też z Polakami zamieszkującymi te ziemie – zsyłając ich m.in. do odległej o tysiące kilometrów republiki związkowej, Kazachstanu. Wielu ich tam umarło, nie mogąc wrócić do kraju. Rodzina Księdza w 1920 roku przyjechała do Polski. W czasie II wojny światowej Wołyń, gdzie pracował ks. Bukowiński, znalazł się najpierw pod okupacją wojsk rosyjskich, później niemieckich, a potem ponownie rosyjskich. Okupanci znowu rozpoczęli aresztowania Polaków i zsyłania ich w głąb Rosji, między innymi do Kazachstanu. Wielu naszych rodaków trafiło do przymusowych obozów pracy. Musieli tam bardzo ciężko pracować kil-kanaście godzin dziennie, cierpiąc głód. Ksiądz Bukowiński podzielił ich los, a gdy wyszedł wreszcie na wolność i zobaczył, jak wielu katolików, Polaków, ale i Niemców, Ukraińców, i Litwinów mieszka na zesłaniu w Kazachstanie i są oni pozbawieni opieki duszpasterskiej, pozostał tam dobrowolnie, wybierając jako miejsce zamieszkania miasto Karagandę. Skazał się tym samym na dalsze prześladowania, ponieważ wiara w Boga nadal pozostawała tam surowo zakazana, a już szczególnie przekazywanie jej dzieciom i młodzieży. Dlatego msze święte i sakramenty sprawował w ukryciu, narażając się na kolejne aresztowanie, co zresztą nastąpiło.

Ksiądz Bukowiński umarł w Karagandzie 3 grudnia 1974 roku, czterdzieści jeden lat temu.

Ksiądz Władysław Bukowiński, tak jak go widzimy, czytając Jego listy, relacje i wspomnienia, jawi się nam jako ktoś zwykły i niezwykły zarazem.

Zwykły – bo pisze bardzo serdecznie, prosto o rzeczach najważniejszych, potrzebnych do życia jak chleb: o ufności, prawdzie, cierpliwości, o wierności su-mieniu, o roztropności, wierności ideałom, o miłości największej, dla jakiej warto poświęcić życie – miłości Boga. Opowiada o swoich przyjaciołach – wiernych, których szukał na bezmiernych przestrzeniach nie tylko Kazachstanu, ale i Turkiestanu, Azerbejdżanu, Tadżykistanu, całej Azji Środkowej, wszędzie tam, gdzie znaleźli się zesłani katolicy różnych narodowości. Oni wszyscy sta-wali się dla Księdza bliskimi, dla których warto trudzić się niezmiernie, cierpieć prześladowania i żyć ze stałą, nieugaszoną tęsknotą za innymi przyjaciółmi i rodziną – w Polsce. Poznajemy owych dalekich dla nas przyjaciół – to konkretne osoby, znane Księdzu z imienia i nazwiska, choć pisząc o nich musiał zachować szczególną ostrożność, nadawał im więc pseudonimy. Całymi latami czasem czekali na możliwość spotkania Księdza, a on, gdy już docierał do nich, dawał im bardzo wiele – swoją uwagę, przyjaźń, radość, mądrość; dzielił się wszystkim tym, czym sam żył. Kiedyś napisał do swojego przyjaciela w Polsce, ojca Klemensa, że aby spotkanie nawet przelotne mogło wy-wrzeć wpływ głębszy i trwały […] potrzeba po prostu świętości, ale zaraz dodał: mnie niestety tak bardzo daleko do niej! Takim jednakże był on sam wobec wszystkich, których na swojej drodze spotykał.

Te rzeczy, o których mówił i pisał, i nam są najbardziej do życia potrzebne – i czasem może nawet pragniemy ich tak bardzo, jakbyśmy sami byli rozsiani wśród bezmiernych stepów Azji.

Postać to zarazem niezwykła, bo nie-zwykłe były jego losy – bohaterskiego proboszcza z katedry łuckiej na Wołyniu czasów II wojny światowej, swoimi kazaniami niosącego pokój i nadzieję nie tylko Polakom, ale i jeńcom rosyjskim. Był więźniem komunistycznych władz, opiekunem w trudnych wojennych czasach dwóch okupacji mieszkańców Łucka, ale i Rosjan, tych przecież samych, którzy go przedtem skazali na śmierć, Żydów ściganych przez Niemców, Polaków aresztowanych i wywożonych na Wschód oraz mordowanych przez ukraińskich nacjonalistów. Dokarmiał głodnych i z głodu umierających, zorganizował szpital w pomieszczeniach przy katedrze. Uczył dzieci potajemnie religii i dziejów ojczystych. Dziećmi opiekował się szczególnie, pocieszał, uczył i karmił. Zachowało się wspomnienie jednej z dziewczynek, jak to wśród bomb padających wokół katedry Ksiądz otaczał ramionami gromadkę przestraszonych dzieci i mówił: Nie bójcie się, Matka Boża was obroni.

Blisko współpracował w tym czasie ze swoim biskupem ordynariuszem Adolfem Piotrem Szelążkiem, który był dla niego wzorem i z którym potem spędził pół roku w celi więziennej. Opisał to w przejmującym Wspomnieniu z więzienia o Księdzu Biskupie Adolfie Piotrze Szelążku. Trzykrotnie aresztowany i skazany na obozy pracy, spędził w nich łącznie trzynaście lat, pięć miesięcy i dziesięć dni. Pomyślcie sobie, to więcej lat, niż większość z Was liczy! Również i tam dodawał współwięźniom otuchy, sprawował posługę duszpasterską, głosił nawet zakazane rekolekcje i uczył polskiej historii, ale też dzielił się swoją skąpą odzieżą i żywnością. Jednak zawsze jeden kawałek chleba z kolacji zostawiał sobie w kieszeni, by nad ranem, leżąc na pryczy w obozowym baraku móc odprawić na swoich własnych piersiach potajemnie mszę świętą.

W 1954 roku, ostatnim roku obozu pracy w kopalni rudy miedzi w Dżezkazganie napisał, z myślą o młodzieży na zesłaniu, podręcznik historii Polski. Miał on ponad 100 stron. A pisał go przecież bez sięgania do jakichkolwiek pomocy naukowych, opierając się wyłącznie na swojej znakomitej pamięci! Historia nauczycielką życia, przepisywana ręcznie służyła potem kilku pokoleniom Polaków. Młodzi mogli ją czytać m.in. dzięki znajomości polskich liter z elementarzy, o które wytrwale prosił ksiądz Władysław w listach słanych do Polski i za które potem serdecznie dziękował. Uważał, że nauka jest bardzo ważna. Mała Nina Żubrowska zapamiętała, że ksiądz przy okazji goszczenia u jej rodziców przyniósł jej jednego razu 25 rubli. Polacy biedni byli bardzo – dziewczynka nosiła książki do szkoły owinięte w gazetę. Wzbraniała się przyjąć tak wspaniały dar, jednak ksiądz rzekł: Bóg powiedział: Kup teczkę i żeby były piątki.

Powiedzielibyśmy dzisiaj: to wielki bohater, jakiś „książę niezłomny”, czy Batman może. Pewnie czułby się mocno zażenowany takimi określeniami. Sądzę, że z humorem wytknąłby nikłość swoich poczynań, widząc ich daremność wobec morza potrzeb, wskazałby pogodnie, że jego opatrznościowym zadaniem stało się wszak pocieszanie opuszczonych staruszek,

nawiedzanie ubogich domków i że znajduje się przecież na głębokich peryferiach wielkiego świata. Przypomniałby, że sam ma dużo wad i daleko mu do doskonałości. A może przede wszystkim opowie-działby po prostu o wierności ideałom młodości i o byciu narzędziem Opatrzności Bożej. Kochał tradycję Polski Jagiellonów, przyjaznej i odpowiedzialnej za losy bliskich narodów wchodzących niegdyś w jej skład. Przytoczyłby – taki cytat znalazłam w jego listach – słowa romantycznego poety z Krzemieńca, Juliusza Słowackiego: …niech żywi nie tracą nadziei…

Ta nadzieja i ufność opromieniały każdy jego dzień. Każdy był ważny, najważniejszy, wiedział, że w każdej niemal chwili może zabraknąć mu czasu i możlwości kontynuowania pracy. Każdy jeden, nawet ten najbardziej, powiedzielibyśmy, zwyczajny i szary był cenny i twórczy. Pisał: żyje się dniem dzisiejszym i ufnością w Opatrzność. Wydawałoby się, jakie to proste… Popróbujmy tylko.

W KRYPCIE TEGO KOSCIOLA

DALEKO OD SWOJEJ KATEDRY

OCZEKUJE ZMARTWYCHWSTANIA

Ś. t P.

KS.BP DR ADOLF PIOTR SZELAZEK

ORDYNAR1USZ LUCKI ASYSTENT TRONU PAPIESKIEGO

* 1. VIII. 1865  † 9.11.1950

ZMARL W MIEJSCOWOSCI

ZAMEK BIERZGLOWSKI

R. I. P.

Epitafium ks. bpa Adolfa Piotra Szelążka

 

Łączył zresztą umiejętność mówienia z powagą o ważnych rzeczach i duże po-czucie humoru oraz ujmującą prostotę, gdy przychodziło mu prosić o pomoc lub zwierzyć się ze swojej słabości czy tęsknoty za krajem. Wszystko to podporządkował służbie najuboższym, do których został posłany.

Ks. Władysław Bukowiński, Karaganda, 1965 rok. Ze zbiorów Niny Żubrowskiej

 

A jednak – co jeszcze bardziej może nie-zwykłe – ks. Bukowiński pisał, że poza jednym wypadkiem, nigdy nie spotkał się ze szczególniejszą niechęcią wobec swojej osoby, nie mówiąc już o nienawiści. Ten jeden wypadek to spoliczkowanie w obozie, gdy został złapany w takcie nielegalnego wypadu z posługą sakramentalną do współwięźnia. Tłumaczył sobie potem, po ochłonięciu z gniewu, że był to prze-jaw szczególniejszego miłosierdzia strażnika wobec niego – bo przecież zarazem uchronił więźnia przed poważniejszą jesz-cze karą. Pomyślmy – on, który sprawował po domach zakazane surowo msze święte, uczył, co szczególnie było zabronione dzieci i młodzież, zatrzymywany wiele razy przez milicję i wypędzany z miejscowości, do których docierał w trakcie podróży misyjnych, nigdy nie zetknął się z jakąś szczególna osobistą niechęcią! Jak to możliwe?

Tajemnica leży może w Jego spojrzeniu na bliźniego – zawsze z szacunkiem, uwagą, zawsze z miłością. Ze spokojem płynącym z ufności w Bożą miłość. Była to wypraktykowana przez lata, najtrudniejsza, miłość nieprzyjaciół. Pomyślcie – miłość prześladowców! Nie tylko zesłańcom pozostawiał „dobrego ducha”. To samo tyczyło tych, którzy Go zamykali w więzieniu, a którym otwarcie wyznawał: Jestem kapłanem. Kiedy mnie zamykacie w areszcie i nie mogę sprawować swoich kapłańskich funkcji, to mówi się trudno, nie mam na to wpływu. Ale kiedy znów będę wolny, podejmę w całej rozciągłości pracę duszpasterską. Jestem przecież księdzem.

W Polsce, pożegnanie na dworcu w czasie przed-ostatniej podróży do Polski, 1970. Ze zbiorów Sióstr Eucharystek

 

Ta świętość promieniowała nawet na ludzi mu niechętnych.

Ksiądz Bukowiński bardzo tęsknił do swoich bliskich, rodziny i przyjaciół w kraju. Pisał, że możliwość czasowego odwiedzenia Polski, rozmów z przyjaciółmi to jego największe marzenie. Przez wiele lat pozostawało daremne, ale i w daremności wysiłków widział całkowitą zależność naszą od Boga i potęgę ufności. Pragnienie spełniło się, po latach starań, trzykrotnie: w 1965, 1969 i 1972 roku. Cztery razy odwiedził też Podole i Wołyń na Ukrainie, ukochanej ziemi, skąd pochodził i gdzie mieszkali jego przyjaciele. A jednak odmawiał przyjazdu na stałe, nawet jeśli wiązało się to z ciągłym bólem tęsknoty za najbliższymi, z niepokojem sumienia, gdy szło o wychowanie religijne ukochanych małych bratanic Elżbietki i Basi, mieszkających we Wrocławiu. W 1955 roku, mogąc wrócić do kraju, pozostał tam dobrowolnie i ponawiał ten wybór zawsze, gdy w proponowano Mu pozostanie w Polsce. To samo dotyczyło Ukrainy – mógł tam pod koniec lat sześćdziesiątych starać się o spokojne w miarę życie legalnego proboszcza. Wybierał bycie wśród „swoich” – najbardziej opuszczonych i potrzebujących jego kapłańskiej posługi w Kazachstanie. Wśród nich pędził los nieledwie domokrążcy – chodził od domu do domu katolickich rodzin, by w nich, za szczelnie zasłoniętymi z obawy przed milicją oknami odprawiać msze święte, spowiadać, chrzcić i uczyć – co było najbardziej niebezpieczne – dzieci prawd wiary i historii ojczystej.

Dzielił się tym wszystkim w listach pisanych do przyjaciół w Polsce i na Ukrainie. Pisał dużo, czasem ponad dwadzieścia pięć listów rocznie! Poznajemy w nich jego serce – kochające przyjaciół, wdzięczne za każdy przejaw dobroci, każdy gest przyjaźni, pełne troski o nich i serdecznej pamięci. Dzielił się swoimi radościami, ale też nie ukrywał zmartwień – wszystkie swoje sprawy ufnie powierzał przyjaciołom, wiedząc, że prawem przy-jaźni jest wspólnie przeżywać troski i radości, i to troski jeszcze głębiej niż radości. To on – w obozach, na zesłaniu i potem w warunkach kruchej wolności – pocieszał i umacniał bliskich w Polsce. Tak jak w osobistych kontaktach – niósł im słowa ważne, a pogodne, pełne humoru i mądrości, świadectwo najgłębszej świętości.

Kiedyś, gdy byłam niewiele lat od Was starsza, taką przyjaźnią – poprzez karty swoich wspomnień – i mnie obdarzył.

Chciałabym, żeby ksiądz Bukowiński stał się i Waszym przyjacielem.

Muszę Wam jeszcze powiedzieć o bliskich związkach księdza Bukowińskiego z Toruniem. Jeszcze w czasach studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie poznał przybysza z Kresów, takiego, jakim sam był, Karola Górskiego. Wspólnie z innymi studentami przybyłymi z dawnych wschodnich ziem Rzeczypospolitej założyli w 1921 roku Akademickie Koło Kresowe. Przyjaźnie wówczas zawiązane przetrwały do końca życia. Karol Górski po wojnie został znanym historykiem, profesorem naszego uniwersytetu. Za-chowało się 36 listów ks. Władysława na-pisanych do autora Mikołaja Kopernika…. Spotykali się podczas każdej bytności Księdza w Polsce, a raz nawet „Władzio”, jak się podpisywał w listach, przyjechał do Torunia do profesora, na ul. Krasińskiego 59. Nie wiadomo tylko, czy odwiedził wówczas grób swojego ukochanego ordynariusza, wspomnianego wcześniej biskupa Szelążka, który zmarł nieopodal, w Zamku Bierzgłowskim w 1950 roku. Wiemy jednak, że był i w Zamku podczas bytności w Toruniu w 1969 roku – odwiedził przebywającego tam swojego przyjaciela, ks. Mariana Sokołowskiego. Jeszcze groby jedenastu kapłanów diecezji łuckiej znajdujące się na cmentarzu przy ul. Ant-czaka świadczą o związkach Torunia z ziemią wołyńską. O Toruniu ks. Bukowiński pamiętał w swojej dalekiej Karagandzie, dopytywał, znał z listów przyjaciela jego piękne dzieje i sprawy współczesne.

Chciałabym, żebyście poznali Księdza jak najbliżej, najbardziej bezpośrednio. Aby tak się stało, przygotowałam zestawienie fragmentów relacji świadków posługi kapłańskiej oraz Jego własnych wspomnień i listów do przyjaciół. Pragnę, byście poprzez poznanie Jego tak niezwykłych dziejów i czynów, dostrzegli i zachwycili się pięknem Jego serca oraz znaleźli pomoc w Waszym własnym życiu. Mam nadzieję, że wypisy posłużą nie tylko Wam, ale i Waszym rodzicom i rodzeństwu. Tak też zresztą pracował ks. Bukowiński – pochylał się nad każ-dym z osobna, ale przychodził zawsze do rodzin i to często wielopokoleniowych. Cytaty znalazłam w książkach: Do moich przyjaciół oraz Spotkałem człowieka t. I i II, opracowanych przez ks. Witolda Kowalowa i wydanych w związku z toczącym się procesem beatyfkacyjnym w Ostrogu na Wołyniu w 2001 i 2006 roku, w Listach ks. Bukowińskiego pod redakcją ks. Jana Nowaka wydanych w Krakowie w 2007 r. Zdjęcia pochodzą ze zbiorów s. karmelitanek bosych w Karagandzie oraz pracujących tamże przy kościele pw. św. Józefa sióstr eucharystek. Współczesny Kazachstan fotografował ojciec Mieczysław Witalis, redemptorysta i jego zakonny współbrat, o. Sylwester Cabała, a Łuck – mój mąż, Jacek podczas naszej pamiętnej wyprawy na Wołyń, śladami ks. Bukowińskiego.

 

Maria Kalas

 

Okładka

I strona okładki

Święta

Wtorek, V Tydzień Wielkiego Postu
Rok B, II
Uroczystość św. Józefa, Oblubieńca Najśw. Maryi Panny

Sonda

Kiedy powinna być Msza Święta wieczorna w czasie wakacji?

Powinna być o godzinie 18:00

Powinna być o godzinie 19:00

Jest to dla mnie bez różnicy


Licznik

Liczba wyświetleń:
8786214

Statystyki

Zegar