S P I S T R E Ś C I
s. 3-5: Abp Mieczysław MOKRZYCKI, List pasterski arcybiskupa lwowskiego obrządku łacińskiego na rozpoczęcie Roku Jubileuszowego 600. lecia przeniesienia stolicy arcybiskupów lwowskich z Halicza do Lwowa (1412)
s. 6-7: Jan KOWALCZUK, „Niedokończone msze wołyńskie” w Krakowie
s. 8-9: O. Błażej MIELCAREK OMI, Benedykt XVI odznaczył o. Pawła Wyszkowskiego OMI medalem „Pro Ecclesia et Pontifice”
s. 10: XXIV Konkurs Poetycki „U progu Kresów”
s. 11-12: Ks. Mieczysław MALIŃSKI, Przyjaźń
s. 13-14: 25. rocznica śmierci Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego (1921-1987)
s. 15-20: Jan Antoni PASZKIEWICZ, Gubernia Chełmska
s. 21-24: Krzysztof WOJCIECHOWSKI, Kochał Polaków i Ukraińców
s. 25-26: Arkadiusz BEDNARCZYK, Odkrycie szczątków hetmana Jana Karola Chodkiewicza
s. 27-29: Ks. Henryk KRUKOWSKI, Chełmski Feniks
s. 30: tr, Kuźniecowsk uhonorował Banderę i Szuchewycza
s. 31-32: Ks. Witold Józef KOWALÓW, Lew Markowicz – ukraiński senator RP z Ostroga
s. 33-36: Zofia KOSSAK, Azaliowe gaje
s. 37-38: Andrzej KORAB, „Rasistka” ratowała Żydów
s. 38-40: Jerzy REUTER, Książę Roman Sanguszko
s. 41-43: Ks. Czesław DRĄŻEK SI, Wstęp do „Wyboru listów” Błogosławionego Ojca Jana Beyzyma SI
s. 44-45: O. Jan BEYZYM SI, Ciężko idzie, jak z kamienia
s. 46: Zbigniew LEWIŃSKI, …A biała sukienka pozostanie w szafie…
s. 47-48: Krzysztof Rafał PROKOP, Zygmunt Czyżowski 1666
[„Wołanie z Wołynia” nr 1 (104) ze stycznia-lutego 2012 r., s. 2.]
Aby otrzymać „papierową” (tradycyjną) wersję naszego czasopisma należy zwrócić się listownie na adres:
Stefan Kowalów, „Wołanie z Wołynia”
skr. poczt. 9, 34-520 Poronin
Roczniki 2010 i 2011 „Wołania z Wołynia” w wersji elektronicznej są dostępne pod adresem:
http://www.duszki.pl/wolanie_z_wolynia/
„Sylwetki biskupów łuckich”
ZYGMUNT CZYŻOWSKI
1666
Zygmunt Czyżowski przyszedł na świat jako syn Aleksandra, dziedzica na Wojsławicach i Śmiłowie, oraz Elżbiety Petejówny, baronówny de Giers. Jego ród (herbu Topór) wywodzić miał się z ziemi krakowskiej, zaś swe miano wziął od Czyżowa na Sandomierszczyźnie. Nie należeli Czyżowscy do szlachty szczególnie zamożnej, nie pełnili też znaczniejszych funkcji w lokalnej hierarchii urzędniczeją Stryjami przyszłego biskupa byli Hieronim i Krzysztof Czyżowscy, zaś bliskie więzy pokrewieństwa łączyły go m. in. ze Zborowskimi i Kiszkami.
Bieg życia Zygmunta Czyżowskiego pozostaje jak dotychczas słabo naświetlony. Opracowania poświęcone diecezji łuckiej zazwyczaj o nim w ogóle nie wspominają, zmarł bowiem zaledwie w kilka dni po prekonizacji i nie zdążył, w ogóle objąć rządów w biskupstwie. Nie wiemy, gdzie odbywał Czyżowski nauki i kiedy zdecydował się na obiór stanu duchownego. Jak w przypadku wielu spośród współczesnych mu biskupów i jego kariera wiodła przez dwór monarszy, poświadczony jest on bowiem w latach 40. XVII w. jako sekretarz królewski wpierw Władysława IV, a następnie Jana II Kazimierza. Zapewne właśnie dzięki projekcji Wazów uzyskał Zygmunt Czyżowski kanonikaty w kapitułach katedralnej w Płocku i kolegiackiej w Warszawie (ówcześnie w diecezji poznańskiej). Szczególne zaufanie zdobył on sobie u królewicza Karola Ferdynanda Wazy (młodszego brata obu królów), biskupa płockiego w latach 1643-1655, który znajdując w nim oddanego współpracownika, nie zaniedbywał okazji do jego promowania. Uzyskał tedy Czyżowski prałatury dziekana płockiego i prepozyta pułtuskiego, a także opactwo paradyskie (w komendę). Kiedy zaś po śmierci ordynariusza włocławskiego Mikołaja Gniewosza († 7 października 1654) król Jan II Kazimierz mianował jego następcą dotychczasowego biskupa z Poznania Kazimierza Floriana Czartoryskiego, w miejsce zaś tego stolicę poznańską objąć miał aktualny sufragan płocki Wojciech Tolibowski, na mającą w związku z tym zawakować sufraganię w Płocku Karol Ferdynand Waza wysunął właśnie Czyżowskiego. Sprawa, poparta przez monarchę, przekazana została do Rzymu, prędzej jednak, nim zapadły tam wiążące decyzje, ordynariusz płocki zmarł 9/10 maja 1655. W kilka miesięcy później, 25 października 1655, nowy papież Aleksander VII prekonizował Zygmunta Czyżowskiego biskupem tytularnym Lacedaemonia i pomocniczym w Płocku, zatwierdziwszy kilkanaście dni wcześniej (11 października 1655) translację na biskupstwo płockie dotychczasowego ordynariusza chełmińskiego Jana Gembickiego (młodszego brata Andrzeja, biskupa łuckiego w latach 1638-1654). Zapewne też z jego rąk nowomianowany sufragan przyjął sakrę.
W diecezji płockiej pełnił Czyżowski posługę biskupią przez bez mała dziesięć lat. Na sam początek tego okresu przypadł najazd Szwedów („potop szwedzki”), który przyniósł duże zniszczenia również i na Mazowszu. Biskup Czyżowski miał swój udział w zabezpieczeniu wówczas skarbca katedry płockiej, z którego co cenniejsze precjoza zdeponowane zostały na czas wojennej pożogi w Gdańsku. San złożył też znaczniejszą sumę na rzecz pospolitego ruszenia. Będąc od r. 1652 również kanonikiem metropolitalnym w Gnieźnie, został Zygmunt Czyżowski zaproponowany w r. 1659 przez tamtejszą kapitułę na funkcję sufragana gnieźnieńskiego, ostatecznie jednak zwyciężyła czyja inna kandydatura. Jemu samemu przypadła natomiast w rok później prałatura dziekana tamże w Gnieźnie (1660). Z kolei w r. 1663 przyczynił się Czyżowski w znaczący sposób do uśmierzenia konfederacji wojskowej, której ofiarą padały również najeżdżane przez jej uczestników niektóre dobra kościelne w kraju.
Doceniając wierność i oddanie dotychczasowego sufragana płockiego dla domu Wazów, król Jan II Kazimierz powierzył mu wakujące po śmierci Jana Ludwika Stępkowskiego (Stempkowskiego) biskupstwo kamienieckie. Papież Aleksander VII wyraził zgodę na tę translację 1 września 1664, zezwalając zarazem Czyżowskiemu na zachowanie dziekanii płockiej i kanonikatu w kapitule kolegiackiej w Warszawie. W dwa lata później, po wyniesieniu Mikołaja Prażmowskiego na stolicę prymasowską, tenże monarcha awansował ordynariusza kamienieckiego na pasterza diecezji łuckiej. I w tym przypadku Stolica Apostolska przychyliła się do królewskiej nominacji. Bulla translacyjna (wraz z zezwoleniem na zachowanie jeszcze przez okres pięciu lat kanonii warszawskiej) wystawiona została 15 grudnia 1666, nominat na biskupstwo łuckie już jednak o tym się nie dowiedział, bowiem zmarł w przeddzień wigilii Bożego narodzenia 23 grudnia t.r. Miejsce jego spoczynku pozostaje nieznane.
Krzysztof Rafał Prokop
[Krzysztof Rafał Prokop, „Sylwetki biskupów łuckich”, Biały Dunajec – Ostróg 2001, s. 110-112.]
[„Wołanie z Wołynia” nr 1 (104) z stycznia-lutego 2012 r., s. 47-48.]
KSIĄŻĘ ROMAN SANGUSZKO
Gdy na pałacowym tarasie pojawiła się postać starego księcia, tłum zbuntowanych żołnierzy zawył z radości. Starzec stał z dumnie uniesioną głową, próbując przemówić do swoich oprawców. Miał jeszcze nikłą nadzieję na jakiekolwiek pojednanie. Wokół pałacu leżały w zupełnym bezładzie połamane meble, książki, mnóstwo dokumentów, rozdeptane rodowe portrety i wyłamane okna. Być może miał nadzieję, że mieszkańcy Sławuty, którym tak wiele dobrego uczynił, staną w jego obronie. Po wypowiedzeniu kilku zdań został ściągnięty przez rozwydrzonych żołdaków do ogrodu, a potem bity po twarzy, kopany i lżony. Początkowo chcieli utopić starca, ale gdy byli już nad ogrodowym stawem ktoś krzyknął – „Zaczem tuda? Zdieś s nim pakończym!” – I jakby na dokończenie rzuconego hasła pchnął księcia bagnetem w plecy. Rozpoczęła się rzeź. Grupa żołnierzy rzuciła się na starego księcia i długimi rosyjskimi sztykami, jeden po drugim, dźgali leżące na ziemi ciało. Książę zasłonił się rękami, ale natychmiast poszły w ruch karabinowe kolby. Ciosy spadały na łysą głowę starca, aż ta zakrwawiona i poraniona opadła bezwładnie w dół. Gdy żołdacy mieli już dość, złapali bezwładne ciało za nogi i zawlekli je do pobliskiej kostnicy. Jeden z naocznych świadków tego mordu „…widział wleczonego za nogi księcia. Białe jak mleko włosy, okalające kręgiem jego łysą głowę, były teraz brudne od kurzu ścieżki, po której był wleczony. Okaleczona głowa podskakiwała na jej nierównościach, ciało zostawiało za sobą obfity ślad krwi” – napisał Wacław Olasikowicz w książce „Chłopak ze Sławuty”. Tak zginął książę Roman Damian, ostatni ze sławuckich książąt Sanguszków.
Był najstarszym synem Izabelli z Lubomirskich i Władysława Sanguszki. Urodził się 17 października 1832. Przeżył równe 85 lat. Po śmierci Romana Stanisława oraz jego młodszego brata Władysława Hieronima dziedzicem dóbr sławuckich został młody Roman Damian Sanguszko. Był to wielki pan, miłośnik sztuki, książek i nauki, nie stronił jednak od polowań i tego wszystkiego co w owych zamierzchłych czasach zwało się życiem wiejskim. W młodości służył w gwardii w Petersburgu, jak jego stryj-zesłaniec. Wtedy właśnie, na zakończenie służby car Aleksander II podarował mu swój portret. Młody książę, choć patriota, jak wszyscy Sanguszkowie pozbawiony był uprzedzeń, powiesił portret imperatora na honorowym miejscu w swym gabinecie. Nie przeszkadzało mu to kultywować pamięć o bohaterskim stryju, o ojcu i innych przodkach rodu, który wywodził się przecież od brata samego Jagiełły, Fiodora. Otoczona lasami Sławuta, z pięknym pałacem i parkiem była miejscem idealnym do życia, przynajmniej do czasu gdy świat zachowywał się przewidywalnie i panował powszechny pokój. Tak było przez większą część życia księcia Romana Damiana Sanguszki, w końcu przyszła I wojna. Miasteczko przetrwało zawieruchę wojenną, z prostej przyczyny – leżało z dala od frontów. Nie przetrwało jednak rewolucji bolszewickiej. 1 listopada 1917 roku do pałacu w Sławucie wtargnęli zbuntowani żołnierze 264 zapasowego pułku piechoty – mylnie nazywanych przez wielu biografów sowieckimi – Pijani w sztok sołdaci rozpoczęli grabież. Tłuczono lustra i żyrandole, rozwalano bibliotekę, rozkradano zbiory numizmatów i darto na strzępy płótna starych mistrzów. 85-letni wówczas książę Roman patrzył na to wszystko ze spokojem, nie można bowiem stawać w poprzek historii, kiedy nie ma się najmniejszych szans na sukces. Oficerowie pułku przyglądali się temu wszystkiemu i nie mogli nic zrobić, bo żołnierze zagrozili im śmiercią. Zrewoltowane wojsko miało dosyć wojny, żołnierze podminowani byli bolszewicką agitacją i dezerterowali z frontu, by rozprawić się z „wyzyskiwaczami”. W innej wersji śmierci Romana Damiana Sanguszki dowiadujemy się, że kiedy przyszła pora na książęcy gabinet, wojacy nie mogli uwierzyć w to co widzą. Tuż nad biurkiem wisiał piękny portret jego imperatorskiej wysokości Aleksandra II, tego samego który zabity został w zamachu bombowym. Jakby sama opatrzność zesłała pijanym żołnierzom taki symbol do sprofanowania. Nie zdjęli oni jednak portretu ze ściany sami, nie podeptali go buciorami i nie połamali złoconej ramy. Kazali zrobić to księciu Romanowi. Stary i schorowany dziedzic Sławuty nie posłuchał pijanego wojska i portretu nie zdjął. Przecież dostał go od samego cara. Tak więc książę grzecznie odmówił zbuntowanym żołnierzom spełnienia ich pokornej prośby. Przybrana córka księcia Romana Damiana Ewa Ryszewska pisze w swych wspomnieniach, że jej ojciec został zakłuty bagnetami we własnym gabinecie. Według innych wersji tego wydarzenia żołnierze zastrzelili księcia z rewolweru. Po trzech dniach odbył się wielki pogrzeb księcia, na którym przemawiali przedstawiciele wszystkich religii istniejących w tym czasie na Ukrainie. Zwłoki księcia zostały złożone w krypcie kościoła świętej Doroty. Po rewolucji bolszewickiej szczątki zostały wyrzucone z kościoła i pochowane pod murem kościelnym. Tuż po wydarzeniach z 1 listopada do Sławuty przyjechały pułki jeszcze regularnej armii rosyjskiej i przepędziły buntowników, a morderców aresztowano. Cała służba i mieszkańcy pałacu musiała uciekać przed zrewoltowanymi watahami do Galicji. Do dzisiaj zachował się list leśniczego, kierowany do księżnej Konstancji Sanguszkowej z Gumnisk, opisujący trudną sytuację i dramatyzm tamtych dni: „Jaśnie Oświecona Księżno! Najpokorniejszy sługa Alojzy Hlousek, były leśniczy u J.O. Księcia Romana Władysława Sanguszki we wsi Holiki, powiat Sławuta, wnosi najpokorniej niniejszą prośbę i ufa, że ta przez Jaśnie Oświeconą Księżną odrzuconą nie zostanie, a mianowicie: Wstąpiłem do służby jako podleśniczy majątku J.O. Księcia Romana Władysława Sanguszki w roku 1903, gdzie pełniłem obowiązki do roku 1916. Od roku 1916 do roku 1919 zostałem mianowany zastępcą leśniczego R. Uszpolskiego i S. Jeziora w tem samem majątku. Ponieważ w ostatnim czasie zostałem z moją całą familią przez grasujące bandy rozbójcze okrążony musiałem za służbę podziękować i z familią pod ochroną 14 Pułku Ułanów do rodziny żony w Galicyi zamieszkałej wypodróżować. Wyjazd nasz był tak gwałtowny że w 6 godzinach żołnierze rzeczy spakowali i odjechaliśmy o 12 godzinie w nocy, więc nie mogłem podjąć mojej pensyi i świadectwa, to też Zarząd lasów miał mi je przesłać pocztą do Mrzygłoda co dotąd nie nastąpiło”. Po wielu latach miejsce pochówku księcia zamazało się w pamięci mieszkańców Sławuty. W zeszłym roku do Tarnowskiego Muzeum dotarła wiadomość, że szczątki księcia Romana Damiana zostały odnalezione. Muzeum wszczęło starania o przeniesienie ich do Tarnowa, do kaplicy na Starym Cmentarzu, gdzie stoi pusty sarkofag, przeznaczony dla księcia. Do dopełnienia formalności konieczna była zgoda rodziny Sanguszków, ale jednak do dzisiaj Muzeum Tarnowskie nie otrzymało odpowiedzi na kierowane prośby. Dlaczego? Przecież w kaplicy pochowani są wszyscy bracia księcia. Być może zbyt przyjazny stosunek księcia do rosyjskiego cara i całkowite odsunięcie się od najbliższej rodziny, tarnowskich Sanguszków? Jak większość siedzib magnackich na terytorium Ukrainy, rezydencja sławucka została zrujnowana w czasach rewolucji z lat 1917-1918. Kuchnia oraz inne budowle były całkowicie spalone podczas buntu żołnierzy 264-go pułku piechoty – wtedy zginął książę Roman. Częściowo został spalony i zrabowany pałac, który prawie do 1922 roku stał w ruinie, a późnej został rozebrany według rozporządzenia władzy radzieckiej. W ten sposób z całej rezydencji książąt Sanguszków pozostały tylko stajnie i kościół świętej Doroty. Do dzisiaj zachowały się nieliczne siedziby książąt i wiele krypt, kaplic cmentarnych i okazałych grobowców, dających świadectwo powolnego wymierania jednego z największych rodów magnackich Rzeczpospolitej.
(za Wacław Olasikowicz – Chłopak ze Sławuty. J. Marszalka – Wielki Przewodnik po Tarnowie)
Jerzy Reuter
[„Wołanie z Wołynia” nr 1 (104) z stycznia-lutego 2012 r., s. 38-40.]