Zmis
S P I S T R E Ś C I
s. 3-4: Nikt nie mówił Światu tyle dobrego o Ukrainie, co Papież-Słowianin – konferencja w Ukraińskim Katolickim Uniwersytecie we Lwowie
s. 5: 25. lecie życia zakonnego Ojca Augustyna Sicińskiego
s. 6-7: Litania do bł. Jana Pawła II
s. 8: Ogólnoukraiński Okrągły Stół na temat tolerancji religijnej
s. 9: Konstanty CZAWAGA, Ekumeniczna konferencja o świętych Ziemi Wołyńskiej
s. 10: ks. Witold Józef KOWALÓW, Ekumeniczny Pateryk Wołyński
s. 11-12: Ks. Mieczysław MALIŃSKI, Przynależność do narodu
s. 13-15: Marek A. KOPROWSKI, Pozostał tylko cmentarz
s. 16-20: Stanisław Sławomir NICIEJA, Moje Kresy: Halszka z Ostroga
s. 21-26: Jarosław IWASZKIEWICZ, Podróż po Ukrainie
s. 27-28: Helena ZAWORSKA, Ukraina i Sycylia
s. 29-35: Jarosław IWASZKIEWICZ, Tymoszówka
s. 36-38: Mikołaj JAKYMCZUK, Światosław Waszczuk, Wiktor MIELNIK, Roman SAWCZUK, Dolina Ostrogska – unikalny kompleks przyrodniczy
s. 39-40: Łukasz GĘDŁEK, Promocja książki pt. „Zarys historii diecezji odesko-symferopolskiej” (Odessa-Kraków 2011)
s. 40-42: Piotr Adam SZELĄGOWSKI, Ballada o Wołyniu, ballada o zaginionym świecie
s. 43-44: Izabela WÓJCIK, Ostróg nad Horyniem na starej pocztówce
s. 44-45: Jan Stanisław JEŻ, Czas nie zagoił ran
s. 46-48: Krzysztof Rafał PROKOP, Andrzej Gembicki 1638 –1654
[„Wołanie z Wołynia” nr 3 (100) z maja-czerwca 2011 r., s. 2.]
Aby otrzymać „papierową” (tradycyjną) wersję naszego czasopisma należy zwrócić się listownie na adres:
Stefan Kowalów, „Wołanie z Wołynia”
skr. poczt. 9, 34-520 Poronin
Roczniki 2009 i 2010 „Wołania z Wołynia” w wersji elektronicznej są dostępne pod adresem:
http://polskiekresy.info/index.php?option=com_content&view=article&id=1015:wolanie-z-wolynia&catid=140:biblioteka-kresowa-&Itemid=634
[Z życia Kościoła na Wołyniu]
25. LECIE ŻYCIA ZAKONNEGO
OJCA AUGUSTYNA SICIŃSKIEGO
11 maja 2011 r. w Kowlu świętował jubileusz 25. lecia życia zakonnego brat Augustyn (Hennadij) Siciński, który obecnie pracuje w tej parafii, jako wikariusz domu i parafii.
Ojciec Augustyn 14 kwietnia 1986 r. w Horodkówce (dawniej: Miastkówka) w obwodzie winnickim złożył swoje pierwsze śluby w zakonie św. Franciszka. Odbyło się to jeszcze w tych czasach, kiedy Kościół był prześladowany, kiedy nie można było nawet rodzicom mówić o swojej przynależności do bądź jakiego zakonu, bo wtedy panował reżym totalitarny.
Swoje śluby o. Augustyn złożył w podziemiach miejscowej świątyni, przy zamkniętych drzwiach, przed przełożonym ówczesnej wspólnoty franciszkańskiej na Ukrainie o. Martynianem Darzyckim.
Przywitać jubilata przyjechali bracia z całej franciszkańskiej Prowincji Św. Michała Archanioła na Ukrainie na czele z bratem-prowincjałem Dobrosłąwem Kopysteryńskim. Uroczystość rozpoczęła się Mszą św. w świątyni kowelskiej. Przewodniczył jej sam jubilat.
Ojciec-prowincjał wygłosił kazanie, w którym przypomniał zasadnicze wiechy życia i powołania o. Augustyna. Na zakończenie Mszy św. ojciec-prowincjał przekazał jubilatowi błogosławieństwo jubileuszowe Papieża Benedykta XVI i generała Zakonu Braci Mniejszych brata José Rodríguesa Carballo, a od braci z prowincji – statuetkę św. Michała Archanioła. Po życzeniach od współbraci o. Augustyna przywitali parafianie parafii pw. św. Anny w Kowlu.
Przedłużeniem uroczystości była świąteczna kolacja, podczas której jubilat przypomniał najważniejsze momenty swojego życia, którymi podzielił się ze swoimi współbraćmi.
O. Augustyn był bardzo wzruszony tym, że na uroczystości przyjechało tak wielu braci.
Z ukraińskiego przełożyła
Łucja Zalewska
[«Wołanie z Wołynia» nr 3(100) z maja - czerwca 2011 r., s. 5.]
U nas na Wołyniu
POZOSTAŁ TYLKO CMENTARZ
Między Sławutą a Korcem leży Berezdów, duża wieś, licząca 1250 osób. Przepływa przez nią rzeczka Sieczanka. Chodząc po ulicach tej zaniedbanej osady aż trudno uwierzyć, że jeszcze w XIX w. była ona miasteczkiem i czymś w rodzaju stolicy polskiego miniregionu, złożonego z kilkunastu polskich wsi. Wszystkie należały do parafii w Berezdowie. Było ich w sumie kilkanaście. Rejon berezdowski, jako typowo polski, znikł z mapy po I wojnie światowej wskutek aresztowań, wywózek i mordów. Obecnie po Polakach pozostał tylko cmentarz. W całej parafii mieszka zaledwie dwieście osób. Niewiele, jeśli się zważy, że do parafii należy 25 wsi. Jeszcze w 1944 r. we wsi stał budynek kościoła, który zamknięty został po II wojnie światowej i ostatecznie przerobiony na klub. W 1994 r. dyrektor miejscowego kołchozu postanowił go rozebrać. Oficjalnie pod pozorem, iż groził zawaleniem. De facto miejscowe władze obawiały się, że miejscowi Polacy, mobilizowani przez sławuckiego proboszcza ks. Antoniego Andruszczyszyna, będą chcieli kościół odzyskać i wyremontować. Sądziły one również, że wierni będą chcieli odzyskać wiekowy murowany dom parafialny, który szczęśliwym zbiegiem okoliczności przetrwał do czasów współczesnych. Do rewolucji bolszewickiej pełnił on rolę plebanii i szkółki niedzielnej. Miejscowi księża w okresie wakacji organizowali w nim stacjonarne kursy katechetyczne dla okolicznej młodzieży, która w roku szkolnym nie mogła z powodu odległości dojeżdżać na lekcje religii. Berezdowscy urzędnicy bali się, że jeśli tutejsi Polacy odzyskają kościół oraz plebanię, to na miejscu zamieszka kapłan, a polskość, która tu zawsze kojarzyła się z katolicyzmem zacznie się odradzać. Miejscowa Rada Wiejska nie chciała do tego dopuścić. W Berezdowie żywioł polski został juz oficjalnie usunięty. Według relacji tutejszych mieszkańców oczyszczanie z Polaków zaczęło się w 1935 r. Wtedy to pierwszych Polaków z Brerezdowa i okolic deportowano na Wschodnią Ukrainę. Mieli na nowo zaludniać wsie wymarłe w czasie Wielkiego Głodu w rejonie Donbasu i Zaporoża. W latach 1936 i 1937 kontynuowano wywózkę Polaków z okolic Berezdowa do Kazachstanu. W 1937 r. nastąpiło apogeum prześladowań tutejszych Polaków. Najbardziej aktywni zostali aresztowani i wymordowani.
Kościół w Berezdowie zamknięto w 1937 r. Władze sowieckie urządziły w nim magazyn. Ksiądz, który go obsługiwał, uciekł i nie udało się go aresztować. Ukrywał się wśród ludzi i w prywatnych domach odprawiał nabożeństwa. Duże zalesienie terenu i zwartość skupisk polskich sprawiało, że GPU, a później NKWD nie potrafiły go wytropić.
Wraz z rozpoczęciem niszczenia polskiego elementu władze sowieckie zamknęły polskie szkoły i rozpoczęły przyspieszoną ukrainizację wszystkich Polaków mieszkających w rejonie Berezdowa. Osiedlały też na tych terenach Ukraińców. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej Polakom udało się odzyskać kościół. Niestety nie na długo. Ukraińcy, którzy nie mieli swojej cerkwi w Berezdowie, bo nigdy w nim nie mieszkali, odebrali świątynię siłą. Mieli poparcie niemieckiej administracji i Polacy nie mogli nic zrobić.
Po II wojnie światowej Polacy, którym udało się przetrwać wszystkie nawałnice, byli skazani na życie w kołchozie. W wielu wsiach powstały katolickie wspólnoty, zbierając się na modlitwie w prywatnych domach. Jeździli też do Połonnego, w którym był czynny kościół. Gdy w Sławucie zaczęła się odradzać parafia, skupiona wokół niewielkiej kapliczki, berezdowiacy związali się z nią, co było o tyle naturalne, że w czasach sowieckich Berezdów został włączony do rejonu sławuckiego.
Gdy proboszczem w Sławucie został ks. Antoni Andruszczyszyn, mógł do nich zacząć oficjalnie dojeżdżać i odprawiać Msze św. w domach prywatnych. Kiedy jego następcą w Sławucie został ks. Jan Szańca, w Berezdowie zbudowano na cmentarzu kapliczkę, w której co niedzielę jest odprawiana Msza św. Jedną z jej uczestniczek jest Eugenia Bronicz, której rodzina zesłana do Kazachstanu wróciła do Berezdowa w 1948 roku. Ona urodziła się w Berezdowie w 1925 roku.
W tutejszym kościele została ochrzczona i pamięta, że w każdą niedzielę szła na Mszę św. z całą rodziną W jej domu rozmawiano tylko po polsku. Ona sama zdążyła jeszcze uczęszczać przez dwa lata do polskiej szkoły. Więcej szczęścia miał jej najstarszy brat, który zdołał ukończyć w Sławucie siedem klas polskiej szkoły. W 1936 r. całą rodzinę, składającą się z rodziców i czworga dzieci, wywieziono do Kazachstanu.
Przywieziono nas do „toczki” Czernichowka – wspomina pani Eugenia. – Był to goły step. Nie było tu nic niezbędnego do życia. Nawet studni z wodą. Wojsko rozstawiło namioty, w których początkowo zamieszkaliśmy. Potem zaczęliśmy kopać ziemianki, składające się z dwóch dużych pomieszczeń. W każdym zamieszkała jedna rodzina.
Wywiercono studnię i nie musieliśmy pić obrzydliwej słonej wody. Otwarto też sklep, w którym można było kupić coś do jedzenia. W 1948 r. komendant udzielił ojcu pozwolenia, na powrót z rodziną na Ukrainę. Musiał jednak zostawić cały dobytek. Nie mógł niczego zabrać. Ojciec się jednak nie ociągał. Spakowaliśmy podręczny bagaż i przyjechaliśmy w rodzinne strony. Tu oczywiście nikt na nas nie czekał. W naszym domu mieszkał ktoś inny. Przyjęła nas pod swój dach sąsiadka. Ojciec chodził do władz, prosił o przydział jakiegoś domu. Powiedziano mu, że jeśli zapłaci 50 tys. rubli, to mu przydzielą dom. On oczywiście nie miał takiej kwoty. Ostatecznie udało mu się dostać pracę w kołchozie jako brygadzista. W związku z tym otrzymaliśmy chałupę. Okazało się jednak, że należała ona także do zesłanego Polaka, który również wrócił i zażądał zwrotu budynku. Ojciec nie musiał tego robić, ale oświadczył, że zwróci budynek, bo nie potrzebuje cudzej własności. Zaznaczył jednak, że zrobi to, jak tylko zbuduje własny dom. Kołchoz przydzielił mu działkę, na której wzniósł niewielki budynek. Mieszkaliśmy w nim przez kilka lat. Wkrótce bracia się pożenili i założyli własne rodziny. Ja także wyszłam za mąż. Dorobiliśmy się z mężem nowego domu, w którym mieszkamy z synem po dziś dzień. Córka ze swoją rodziną mieszka w Donbasie. Eugenia Bronicz dobrze mówi po polsku, choć czasem musi się zatrzymać, żeby dobrać słowa. Rzadko niestety się nim posługuje.
W Berezdowie nie ma już z kim rozmawiać w ojczystym języku. Czyni to tylko w niedzielę, kiedy do miejscowej kaplicy przyjeżdża ksiądz Jan Szańca ze Sławuty, żeby dla tutejszych wiernych odprawić Mszę św. Przychodzi ich na nabożeństwo niestety coraz mniej. Góra trzydzieści osób. Ludzi o polskim pochodzeniu jest w osadzie znacznie więcej, ale są mocno zukrainizowani. Nie chcą ujawniać swoich korzeni. Pani Eugenia zna ich wszystkich. Pracowała do emerytury w tutejszej szkole jako nauczycielka klas początkowych i zna całe tutejsze środowisko.
Młodzieży polskiej jest bardzo mało. Tak jak ze wszystkich tego typu osad, młodzież wyjeżdża na studia do większych miast i już nie wraca. Nie ma przed sobą w Berezdowie żadnych perspektyw. Osada systematycznie się wyludnia i ulega degradacji. Rodzina pani Bronicz jest ostatnią, która jeszcze pamięta o wywózkach Polaków. Deportowanych do Kazachstanu, którym udało się wrócić w rodzinne strony w miejscowości praktycznie już nie ma. Wszyscy wymarli. Wielu Polaków z Berezdowa i okolic żyje natomiast w Sławucie.
Marek A. Koprowski
[„Wołanie z Wołynia” nr 3 (100) z maja-czerwca 2011 r., s. 13-15]