S P I S T R E Ś C I
s. 3: Ks. Witold Józef KOWALÓW, Być ściślej złączonymi z Chrystusem. Święcenia diakonatu w Łucku
s. 4: Janukowycz polecił Kostiukowi rozwiązanie problemu Domu Polskiego we Lwowie
s. 5-7: Adam KRUCZEK, Poczet kresowych męczenników
s. 7-8: Elżbieta RATAJCZAK, „Podych żyttia!” II Festiwal w Tywrowie na Podolu
s. 9 Bp Markijan TROFIMIAK, Chrystus Pan Zmartwychwstał
s. 10: Ks. Witold Józef KOWALÓW, Chrystus Zmartwychwstał! Prawdziwie Zmartwychwstał!
s. 11-13: Ks. Mieczysław MALIŃSKI, Chłopiec – dziewczyna
s. 13-14: Maria BOŻKO, Mój skarb. „Gdzie skarb twój, tam i twoje serce”
s. 15-20: Grzegorz PATRUŚ, Opowieść o życiu i śmierci Leopolda Lisa-Kuli
s. 21-23: Krzysztof KOŁTUN, Jestem z Wołynia. Wspomnienie o mamie poety
s. 23-24: Krzysztof KOŁTUN, Krzyż
s. 24: Karolina KOŁTUN, Powrót na Wołyń
s. 25-27: Ks. Mieczysław BIZIOR, O Crux, ave spes unica! Przytulić się do papieskiego krzyża…
s. 28-30: Jacek BORZĘCKI, „Dokonuje się jakby druga zbrodnia”
s. 31-33: A.W., Koncert w Gdańsku: „Pieśni Kresów Wschodnich”
s. 34-38: Jerzy NIKOŁAJEW, Godność osobista więźniów według Jana Pawła II
s. 39-40: Jan A. PASZKIEWICZ, Jan Paszkiewicz. Uzupełnienie do Ostrogskiej Listy Katyńskiej
s. 41-43: Krzysztof WOJCIECHOWSKI, Zobaczyć świat oczami Stwórcy
s. 44-45: Anatolij OLICH, Bp Marcjan TROFIMIAK, Hymn I. Kongresu Eucharystycznego na Ukrainie
s. 47-48: Krzysztof Rafał PROKOP, Tomasz Leżeński 1667-1675
[„Wołanie z Wołynia” nr 2 (105) z marca-kwietnia 2012 r., s. 2.]
Aby otrzymać „papierową” (tradycyjną) wersję naszego czasopisma należy zwrócić się listownie na adres:
Stefan Kowalów, „Wołanie z Wołynia”
skr. poczt. 9, 34-520 Poronin
Roczniki 2010 i 2011 „Wołania z Wołynia” w wersji elektronicznej są dostępne pod adresem:
http://www.duszki.pl/wolanie_z_wolynia/
JESTEM Z WOŁYNIA
WSPOMNIENIE O MAMIE POETY
To były sztandarowe słowa, często wypowiadane przez moją mamę, gdziekolwiek zaczynała mówić do rodziny, czy obcych ludzi. Zawsze wzruszała się, wspominała wielokrotnie opowiadane sceny i historie... U nas, na Wołyniu to tak było… i barwnym językiem opowieść snuła się, jak klucz ptaków nad łęgami aż do łez i dalej, dalej. Tak barwnie opowiadała moja mama. W cieple tamtych słów, czułem jak budzi się natchnienie w moim sercu… i pisałem – pisałem ponad 30 lat o Rymaczach i Wołyniu.
Stanisława Kołtun z domu Lewczuk – mama , ur. się w 1926 r. w chutorze Nowiny k/ stacji Jagodzin, powiat Luboml. Z dziedzicznej placówki po pradziadach, ojciec jej Józef Lewczuk po komasacji w 1920 r. przeniósł scalone grunty i powstała ta polska kolonia, wywiedziona z Rymacz. Sześć mieszkań (gospodarstw) pobudowano niedaleko Wilczego Przewozu, skąd było blisko do Bugu. Liczne polskie rodziny Prończka, Tołyża, Sztubra, Wawryńczuka i Lewczuka. Pobożności nauczyła się w dzieciństwie od ojca Józefa, który stamtąd przyniósł od starszych z rodu nie tylko ją ale i pamięć o Kościuszce i Powstańcach i Sybirakach. Był śpiewakiem w kościele a gospodarzem w domu. Jeździł na końskie jarmarki, daleko do samej Ołyki i pod Lwów. Przywoził stamtąd najmłodszej córce Stasi, korale, chustki, trzewiczki z najbogatszych kramów. Waleria – matka, pochodziła z zamożnego rodu Sawoszczuków – gdzie w ich domu rezydowali nauczyciele (Poznaniacy) ze szkoły w Rymaczach im. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Stamtąd były ksiązki i przedwojenna prasa, kilka tytułów.
Starsze rodzeństwo Frania, Stach, Wiktor i Bronek – to cała domowa kompania i żywioł. Był jeszcze Paweł, starszy kilka lat, stryjeczny brat, który osierociał w dzieciństwie i dom stryja, na zawsze stał się jego domem. Gospodarstwo było duże. Był parobek i pastuchy, najczęściej od sąsiadów ukraińskich. Pola, łęgi, sad dziadkowy i pasieka – roboty po uszy ale i chleba pod dostatkiem. Starsi się kształcili a Stasia, wokół chrzcin, wesel, odpustów, jarmarków dorastała, ucząc się w rymackiej szkole. W domu, na wieczórkach – czytano na głos książki i gazety – wszystkim a sąsiedzkie panny, przy każdej pracy śpiewały w dwóch językach Wołynia – polskim i chachłackim.
„Pieśni moje pieśni, gdzie ja was podzieje
Wezmę do sukmana, po polu rozsieje”.
Po latach, wiele pieśni zapisanych od mamy, wyśpiewały wołyńskie śpiewaczki na Festiwalu w Kazimierzu – za złote baszty. Rymacze, najstarsza wieś w okolicy z bogatą tradycją obyczaju, stroju, gwary – istniejąca od 1417 r. do wojny, były azylem polskości nad Bugiem. Takich staropolskich obyczajów, trudno było szukać w okolicy. Do 1939 r. dumni Rymaczanie trwali na swoim. Później kolejne 5 lat wojny z niemałymi stratami w ludności i dobytku aż do wysiedlenia. W 1945 r. W 1utym 1944 r. Ukraińcy z Wiszniowa zamordowali ojca Lewczuka Józefa – przechodząc mu drogę w lesie, kiedy wracał z Lubomla, ze szpitala od chorego Pawła. Dwa dni torturowali, kazali wykopać grób w lesie… i do dzisiaj nie wiemy, gdzie leżą jego kości. Wyszła za mąż w listopadzie 1942 r. za Władysława Kołtuna z Jagodzina. Na prędce, jeszcze młoda – gdyż Niemcy wywozili na roboty polską młodzież – a żonaci mieli przywilej pozostania na sadybach. W kolejne trzy niedziele w rymackim kościele , było razem ponad 60 ślubów. Wyżenili się wszyscy prawie… reszta ukrywała się lub wywieziona w głąb Rzeszy, już na Wołyń nigdy nie wróciła.
Na Wołyniu urodziła się najstarsza córka Zofia w 1944 r. a po przesiedleniu jeszcze pięcioro dzieci. Pracowali rodzicie w dużym gospodarstwie, dorabiając się od łyżki do maszyn rolniczych – tam wszystko przepadło… A byliśmy tacy szczęśliwi, zadbani i w dzieciństwie niczego nam nie brakowało. To praca mamy nocami i dniami budowała klimat domu i rodziny. Starała się, żeby wszystko było tak, jak na Wołyniu w smakach, gustach i różnorodności.
Całymi wieczorami opowiadała nam swoje dzieciństwo i rodowe przekazy z Wołynia. Rozmiłowana w etnografii i starej kulturze, opowiadała o dawnych strojach, weselach, korowajach i wszelkich obyczajach wołyńskich. Znała dużo przysłów. Wszystko było w przysłowia ludu ujęte. Gdzie wieś – tam inna pieśń! mawiała – a gdzie dziewczyna – tam nowina! I tak co, kto trącił ręką czy słowem, na wszystko było przysłowie. To bogactwo po pradziadach z Wołynia, później kształtowało moją wrażliwość i poszukiwanie ich śladów. Jej pamięć do ostatniego roku życia, pozwalała w detalach opowiadać wystroje kościołów, dworu, szkoły, kuzyńskich chałup i bogatej przyrody. Wszystko było w należytym porządku, jak widziane wczoraj. Setki ludzi „naszych” jak mówiła o Wołyniakach, znała z nazwiska i przydomku, bo tam wielokrotnie powtarzające się nazwiska i imiona, każdego ochrzciła po swojemu starodawna, uliczna tradycja. Od 1994 r. wielokrotnie wraz z pielgrzymami jeździła z nami na odpusty do Rymacz i Lubomla. Z młodości zapamiętane nazwy, ludzi, miejsca – pokazywała nam z drżeniem serca. Zawsze była dumna z swojego rodowodu i starego Wołynia. Najświętsze cuda i święci, obrazy i kompanie odpustowe – były stamtąd. Zadziwiałem się dotąd tamtym światem, aż uwierzyłem w jego czarowną siłę i pokochałem Ojczyznę Przodków. Wiele moich wierszy, to od mamy z serca – inspiracje. Podobnie jak cała obrzędowość i śpiewy, przez ponad 30 lat przywoływane, na moja prośbę przez Wołynian i potomków – obecnie na ziemi Chełmskiej osiedlonych.
Widziała też grozę wojny i ludobójstwo w okolicznych wsiach Ostrówkach, Jankowcach, Woli i Kątach (tam zamordowano ok. 2 tys. ludzi w tym wielu znajomych i kuzynów). Całe dzieciństwo i młodość opowiadała nam te straszne dni 1943 r. Nauczyła nas pamięci o wołyńskich męczennikach. Wraz z rodziną aż siedem razy uciekali z Nowin przed banderowskim kulami i ogniem. Ostatecznie Nowiny spalili Ukraińcy ale wszyscy, zdołali uciec, dzięki dobrym, ukraińskim sąsiadom. Ocalone Rymacze i Jagodzin i ok. 2 tys. ich mieszkańców – to wołyński skarb, dzięki któremu w najtrudniejszych czasach zdołano przechować dziedzictwo wiary, kultury duchowej i materialnej. Cząsteczką tego skarbu, była moja mama Stanisława Kołtun W 1976 r. zmarł młodo ojciec. Została na długo wdową. W każdej podróży, przedsięwzięciu, pomyśle wiernie wspierała nas modlitwą i radami.
Wygasała z tęsknoty za swoimi, za Wołyniem, za domem. Nikt nie uwierzy, że w ostatnie miesiące każdego dnia pakowała swój drobny dobytek do powrotu na Wołyń. Nawet listy, buty, chustki – wszystko, postokroć było wiązane – bo trzeba wracać, bo Paweł z Bronkiem przyjadą – zabiorą do tamtego domu. W ostatniej mojej, już trudnej i połamanej rozmowie z mamą – była jeszcze pieśń stamtąd (przyjechał Jasieńko, po okienejko)… Odeszła od nas cicho… wieczorem 7. marca 2012 r. W piątkowy przedwieczór, pochowana na cmentarzyku w Żdzannem k/Chełma. Licznie zjechali się śpiewacy, poeci, Wołyniacy z Rodu i z pochodzenia… Wszyscy wiedzą, jak płacze serce na pogrzebie matki… A moje z wdzięczności – za dar życia i poezji – płakało sowicie. Dziękuję Bogu, za taką mamę – za dwa serca. Sypałem ziemię z Rymacz na trumnę, mówiąc te słowa na drogę do wieczności…
„Aniołowie ze spalonych kościołów,
rozkołyszcie dzwony.
Chryste! z chorągwią w dłoni
– za grudkę wołyńskiej ziemi,
bądź pochwalony”.
Krzysztof Kołtun
[„Wołanie z Wołynia” nr 2 (105) z marca-kwietnia 2012 r., s. 21-23.]
MÓJ SKARB
„Gdzie skarb twój, tam i twoje serce”
Moim skarbem jest wiara, głęboko zakorzeniona w sercu, a przekazana wraz z ojczystym językiem i tradycją przez matkę, Polkę. To na wołyńskiej ziemi w niewielkiej wiosce, Kuryłówka, której dziś niestety nie ma i tylko upamiętnia ją tylko krzyż, ukształtowało się polskie serce mojej mamy, cudem ocalałej w rzezi w 1943 roku. Dziękuję jej za ten największy skarb, jaki mogła mi pozostawić.
A ja, całe swoje, ponad 60. letnie życie starałam się go zachować, dzielić się nim jak chlebem z moimi bliskimi, znajomymi. Chciałam go pielęgnować tak, jak pielęgnuje się ogród, oczekując na dorodne plony.
Jednak władza sowiecka postanowiła nas pozbawić tego najcenniejszego skarbu. Zamknięto nam w Dubno kościół farny zamieniając go na salę sportową. Pana Boga wyrzucono w majestacie prawa.
Mój Chrystus!!! Jego figura królowała na frontonie jeszcze wtedy, gdy tu przyjmowałam I Komunie św. z rąk błogosławionego o. Serafina Kaszuby.
Jak cierpiało moje serce, gdy postać Jezusa brutalnie zrzucono, krzyże usunięto, wszystko ,wokół rozkradziono i zdewastowano. Na szczęście nikomu nie udało się wydrzeć Boga z mojego wnętrza.
Kiedy zaświtała Jutrzenka wolności i „runęły mury”, pojawiła się nadzieja, że my, dubieńczanie, odzyskamy nasz Dom Boży. U Boga nie ma nic niemożliwego...Ręka Boska pokierowała naszymi poczynaniami oddano nam świątynie. Było to 20 lat temu...(marzec 1992)
Nigdy nie sądziłam, że dożyję tego pięknego jubileuszu. Dziękuję Opatrzności za opiekę nad naszą parafią jej rozwój, za obecnego ks. Bp. Marcjana Trofimiaka, Ordynariusza Łuckiej Diecezji, który pomagał w oddaniu kościoła, za kapłanów pełniących posługę wśród nas w ciągu tych 20 lat, a byli to:
Ks. Czesław Szczerba
Ks. Tadeusz Mieleszko
Ks. Tadeusz Bernat
Ks. Władysław Czajka
Ks. Aleksander Hamalijczuk
Ks. Grzegorz Oważany
Każdy z nich zostawił tu swoją najlepszą cząstkę i tylko Bóg najlepiej wie, ile trudu, pracy, problemów, zmagania się z siermiężną rzeczywistością. Pan, hojny dawca wszystkiego dobra, niech błogosławi również wszystkim osobą świeckim, dzielącym się dobrem materialnym i modlitwą z dubieńską parafią. Muszę wspomnieć niestrudzonego w trosce o kościół w Dubno Pana Władysława Grzebyka –dubieńczanina, na stałe zamieszkałego w Polsce, w Rzeszowie, który zainicjował i zorganizował ogromną pomoc dla odradzającego się kościoła. Wspólnota parafii św. Jana Nepomucena w Dubno wdzięczna jest wszystkim ofiarodawcą i modli się w ich intencji.
W przeddzień doniosłego jubileuszu, moja dusza śpiewa radosne „Te Deum Laudamus”, a na usta cisną się słowa modlitwy:
„Za wszystko dobro z Bożej ręki wzięte
Za skarby wiary, za pociech święte
Za pracę, trudy i trudów owoce
Za chwile siły i długie niemoce
Za spokój, walki, zdrowie i choroby
Za uśmiech szczęścia i za łzy żałoby
I za krzyż ciężki, na barki me złożony
Niech będzie Jezus Chrystus uwielbiony”...
Maria Bożko