S P I S T R E Ś C I
s. 3-6: List Pasterski Rzymskokatolickiego Episkopatu Ukrainy zapowiadający
I Krajowy Kongres Eucharystyczny
s. 7: Ks. Witold Józef KOWALÓW, Nabożeństwo żałobne w katedrze łuckiej
s. 8-9: Włodzimierz OSADCZY, Obchody krwawej niedzieli w Łucku w cieniu 68 krzyży
s. 10: Kościoły przeciw aresztowaniu Julii Tymoszenko
s. 11-12: Ks. Mieczysław MALIŃSKI, Prawo do wolności
s. 12-13: Maryna OKĘCKA-BROMKOWA, Furmanka do Zdołbunowa
s. 14-15: Ks. Witold Józef KOWALÓW, „Prawdziwa perła kresowego świata”
s. 16-19: Pamięć to nieodłączny element prawdy. Z dr hab. Bogusławem Paziem z Zakładu Historii Filozofii
Nowożytnej Instytutu Filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego rozmawia Marek Zygmunt
s. 20: Ks. Witold Józef KOWALÓW, Ks. Wiktor Oraczewski (1870-1941)
s. 21-23: Regina SMOTER-GRZESZKIEWICZ, Lekcja historii
s. 24-25: Krzysztof WOJCIECHOWSKI, 100. numer „Wołania z Wołynia”
s. 26-27: List Blumy Sztirnberg
s. 28: Alf SOCZYŃSKI, Wołyńska Atlantyda
s. 29-30: Ks. Witold Józef KOWALÓW, 69/70. numer „Wołynia i Polesia”
s. 31: Anna KUŚNIAREK, „Ślepcy idą do nieba”. Nowa powieść Stanisława Srokowskiego
s. 32-33: Ks. Witold Józef KOWALÓW, Jeszcze o parafii w Ptyczy
s. 34: Krzysztof KOŁTUN, Pamięć o męczennikach Kresów
s. 35-36: Ks. Witold Józef KOWALÓW, Nowe krzyże wokół Huty Stepańskiej
s. 37: Szema Jisrael
s. 38-39: Jacek BORZĘCKI, Polskie krzyże na Wołyniu
s. 40-41: Zbigniew BURZAK, Spotkanie po latach
s. 41: Zbigniew BURZAK, *** (Tu w woronczyńskim dole), Pożegnanie Wołynia
s. 42-43: Pogrzeb polskich ofiar ukraińskich nacjonalistów
s. 44-45: Wiktor CHOMICZ, Przy wjeździe do Lubieszowa
s. 46-48: Krzysztof Rafał PROKOP, Jan Zamoyski 1654 –1655
[„Wołanie z Wołynia” nr 4 (101) z lipca-sierpnia 2011 r., s. 2.]
„Napisali do nas”
SPOTKANIE PO LATACH
Wieś Woronczyn – dawna gmina Kisielin powiat Horochów. Moja wieś rodzinna, z której moja rodzina z wiadomych przyczyn musiała uciekać przed nacjonalistami ukraińskimi. Nie udało się to mojemu ojcu i jeszcze ponad 60-cio osobom, którzy zostali zamordowani. Moja wiedza o tych zbrodniach nie pochodzi z książki Władysława i Ewy Siemaszków lecz z bezpośrednich przekazów sprzyjających nam Ukraińców – naszych wspaniałych i odważnych ukraińskich sąsiadów. Dopiero po wielu latach skonfrontowałem z zapisów tej książki – wszystko się zgadzało oprócz drobnych nieścisłości. Opisałem to na moim blogu „Wołyń” [http://zbigniew-burzak.bloog.pl/?ticaid=6d1c0]. Mam zamiar pisać ciąg dalszy.
Moja wrażliwość i wyobraźnia ciągle podpowiadała mi i wszystko odkładało się w moich szarych komórkach. Wiedziałem już od najmłodszych lat, że muszę coś z tym zrobić i nie zapomnieć. O upamiętnieniu na razie trzeba było zapomnieć i czekać na stosowną chwilę. I wreszcie przyszedł czas, czas wielkich wzruszeń i łez wylanych ukradkiem nie tylko przez nas Polaków. Pojechało nas trzech byłych Wołyniaków – trzy osoby, ja i dwóch moich przyjaciół z Koszalina. Jesteśmy kontynuatorami i opiekunami miejsc pamięci i ich twórcami oraz członkami i spadkobiercami 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej. Dzięki nim tysiące Polaków uratowano od zagłady przed tymi marnymi epigonami.
Naszym przewodnikiem i tłumaczem był niezmordowany nasz wielki przyjaciel i Słowianin, sercem Polak z wielką wiedzą o tamtych czasach. Już w czasie przejazdu do naszego celu otrzymywaliśmy telefony z zapytaniem gdzie jesteśmy i kiedy dobrniemy do Woronczyna. Kiedy wjechaliśmy na plac gdzie kiedyś był polski cmentarz, naszym oczom ukazała się wielka grupa mieszkańców Woronczyna oczekująca od kilku godzin, odświętnie ubranych. Takiego zaskoczenia nikt z nas się nie spodziewał. Przy pomniku stała bardzo duża grupa mieszkańców Woronczyna. Kiedy podchodziłem z wieńcem aby złożyć go pod pomnik jedna z kobiet zaczęła pytać kto ja jestem a gdy dostała odpowiedź, rozpłakała się. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem ją płaczącą. Witając się z nią, zdołała wypowiedzieć tylko kilka słów – mój tato leży z waszym w jednym grobie. Była córką mojego ojca chrzestnego. Pokazałem jej kilka zdjęć mojej rodziny jeszcze z tamtych czasów, już ich nie wypuściła ze swoich rąk – nie miałem siły aby prosić ją o zwrócenie mi ich, zostały tam gdzie były zrobione. Poproszono mnie abym powiedział od siebie kilka słów co też uczyniłem. Wszystko tłumaczył Anatol Sulik. Na tę okoliczność kilka dni wcześniej napisałem wiersz, który recytował w dwóch językach pan Sulik. Jeszcze długo staliśmy wszyscy pod tym pomnikiem rozmawiając. Na koniec podjechaliśmy pod cerkiew przywożąc kilka worków darów od Wołyniaków. Woronczynianie zapewnili mnie, że postarają się ogrodzić to miejsce pamięci i będą dbać jak o swoje. Nauczyciel z tej szkoły złożył obietnicę, że postara się też wydobyć i odnowić statuetkę Matki Boskiej Woronczyńskiej, którą wandale banderowskie rozbiły i zatopili w stawie, i która leży tam do dziś. Tak zakończyła się moja wzruszająca pielgrzymka. Ponieważ to była niedziela, nikt z duchownych nie mógł uczestniczyć i poświęcić tego pomniczka, jeden z chłopców ukraińskich powiedział, że ma święconą wodę, to tą wodą jeden z moich kolegów poświęcił, co może nie było zgodne z liturgią ale trudno. Wójt osobiście zaprosił nas do swojego biura gdzie wznieśliśmy kilka toastów obiecując, że jeszcze się musimy spotkać. Pomysłodawcą i realizatorem pomnika był Anatol Sulik i woronczyński nauczyciel. Zdjęcia z tworzonego pomnika są zamieszczone na galerii mojego błoga „Wołyń”.
Zbigniew Burzak
["Wołanie z Wołynia" nr 4(101) z lipca-sierpnia 2011 r. s. 40-41]
WOŁYŃSKA ATLANTYDA
Kiedy po 65 latach od ucieczki z ojcowizny jedzie z Serhijem na poszukiwanie miejsc, gdzie była jego rodzinna Kamienna Góra, w której się urodził, przychodzi Alfowi do głowy myśl – Oto Wołyńska Mała Atlantyda.
Ten teren, po którym chodzimy, to istna wyspa śmierci w trójkącie słynnych miast, Dubna, Ostroga i Krzemieńca.
Dziś oficjalnie nazywa się tę część Wołynia Dermańsko-Mostowski Park Krajobrazowy. Na terenie, gdzie się obecnie rozpościera ten park krajobrazowy, istniały jeszcze w pierwszym kwartale roku 1943 polskie wsie – Balarnia, Hurby, Demidówka, Hucisko Piaseczne, Hucisko Garncarskie, Antonowieckie, Horodyskie, Janowe, Pikulskie, Stożeckie Hucisko, Huta Stara, Kamienna Góra, Kiryłówka, Litowiszcze, Lubomirka, Majdańska Huta, Marynki, Piaseczna, Świnodebra, Zielony Dąb. Dziś po tych wsiach nie ma śladu. Jakby uderzyła bomba o wielkim zasięgu i zniszczyła wkoło wszystko, co polskie.
Nie ma też śladu upamiętniającego ich istnienie, ani tragiczną śmierć ich polskich mieszkańców. Zostały tylko otaczające je wsie ukraińskie, jak Dermań, gdzie urodził się znany pisarz Ułas Samczuk i dalej Buszcza, Piwcze, Buderaż, Moszczanica, Stupno, Iłowica czy Majdan. Nieliczne ślady, które pozostały, zasypał piasek czasu, albo zatarto je rękami ludzi. Nawet ślady w pamięci coraz bardziej z czasem się zacierają. Dla miejscowych mieszkańców te ślady zapadają w niepamięć także dlatego, że są to ślady zbrodni dokonanych na Polakach, nierzadko przez ich sąsiadów i znajomych, a czasem przez krewnych.
Dzieci z tych stron, które czasami biegają po tamtych pustych miejscach, myślą, że miejsca te zawsze były bezludne i wyglądały tak samo jak dziś, także sto lat temu, i nikt ich nie wyprowadza z błędu.
W roku 2000 pośrodku pobliskiej wsi ukraińskiej stanął pomnik z napisem – Chwała bohaterom UPA.
Kłym Sawur, Kłym Sawur – powtarzał jak zaklęcie, jak imię tatarskiego okrutnika. Roman Klaczkiwśkij brzmi bardziej cywilizowanie.
– Pani doktor Lucyna Kulińska z Krakowa napisała niedawno w swojej rozprawie o tym, dlaczego Polacy tak mało wiedzą o ostatnich zbrodniach OUN i UPA na Kresach.
– Tam bowiem ginęli przede wszystkim prości chłopi, za których dziś nie ma się kto upomnieć. Nie tak, jak o oficerów z Katynia.
Wielka Atlantyda Kresów, to dwa tysiące polskich wsi, utopionych we krwi miliona Polaków – pomyślał.
– To była tak zwana akcja oczyszczalna, w której strilcy (strzelcy) i ich pomocnicy oczyszczali teren z takich jak ja, czyli z Lachów. Chaty płonęły przez kilka dni, zanim nie spłonęły wszystkie.
Chodził po uroczysku, mijał reszki studni, kawałki piaskowca po fundamentach budynków, miejscami spotykał zdziczałe drzewa owocowe, z których zjadał słodkie, o dziwo, jabłka.
– Lepsze jabłka niezgody, niż gruszki kłamstwa – myślał.
I przypominał sobie opowiedziane mu przez ponad pół wieku historie, które w końcu musiał opisać.
Alf Soczyński
[„Wołanie z Wołynia” nr 4 (101) z lipca-sierpnia 2011 r., s. 28.]